Wkurzył mnie pewien artykuł z o2.pl
Wczoraj kiedy przeglądałam pocztę na o2.pl i weszłam już na portal to natrafiłam na taki oto artykuł:
„Czy w dzisiejszym systemie oświaty jest jeszcze miejsce dla pilnych i pracowitych uczniów zwanych niegdyś prymusami – takich, którzy zawsze mają porządek w piórniku i teczce, nigdy nie ubrudzą sobie rąk flamastrami i grzecznie odpowiadają na pytania nauczycieli?
Syndrom Ananiasza?
Najsłynniejszy na świecie prymus Ananiasz z książeczki Przygody Mikołajka nie miał łatwego życia. Koledzy wiecznie mieli do niego pretensje, że jest taki, jaki jest. Pani nauczycielka bała się go i często strofowała. Nie miał przyjaciół i był okropnie znerwicowany. Nie potrafił się bić z kolegami na przerwie, nie potrafił się też bawić. Lubił tylko czytać książki. Jego jedyną ochroną przed agresją złego świata były okulary i napady histerii. Ponieważ nosił szkła, nie wolno go było uderzyć, a tarzanie się po podłodze i płacz zapewniały mu święty spokój ze strony nauczycieli. Ananiasz miał przed sobą wielką karierę i wspaniałe perspektywy, tak przynajmniej twierdziła jego mama. Czy rzeczywiście? A może jego przyszłość miała ograniczać się do ciepłej posadki i skrobania piórem w uchu lub też groziła mu wizja szpitala dla nerwowo chorych?
W dzisiejszych czasach instytucja prymusa uległa modyfikacji, a w niektórych placówkach oświatowych prymusi zniknęli zupełnie.
- To nie jest tak, że nie ma już prymusów – mówi Jerzy, nauczyciel historii. – Nie ma prymusów w dawnym tego słowa znaczeniu, takich chłopców z przylizanymi włoskami, którzy odstają od całej klasy i wyrastają na dziwolągów. Dzisiejszy prymus jest znacznie bardziej zintegrowany z grupą, jego przewaga nad innymi polega często wyłącznie na tym, że w domu ma odpowiednie warunki do nauki. Oznacza to, że rodzice nie wywierają na niego przesadnej presji, ale jedynie stymulują jego zainteresowania. Po prostu mają pieniądze i wiedzą, jak je wykorzystać, by ich dziecko mogło robić postępy w nauce. Nie chodzi tu o masę dodatkowych zajęć, ale o to, że w rodzinie jest jakaś hierarchia wartości, ustalony porządek dnia, nikt nie poświęca czasu i zdrowia dziecka, aby zaspokoić swoje ambicje. To daje takiemu uczniowi dużą przewagę. Nowoczesny prymus, ja mam takich dwóch w klasie, jest lubiany i ceniony przez kolegów. Jego sukcesy są czymś naturalnym, wynikają z całej kreatywnej osobowości takiego dziecka. Prymus nie kuje dziś na przerwach materiału ze wszystkich przedmiotów i nie ma ambicjonalnego ciśnienia, żeby ze wszystkiego mieć same szóstki. On ma dobre oceny, ale ta skala jest zróżnicowana w zależności od przedmiotu. Nie musi na przykład być świetny z historii, chociaż może. Jeden z chłopaków, o których mówię, ma u mnie notorycznie 5+ i nigdy wyżej nie wyskoczy, ale za to u kolegi fizyka jest uważany za bóstwo i prawie noszą go tam na rękach. Brakuje dla niego skali ocen.
Po co się uczyć? Sytuacja opisana wyżej jest typowa dla prywatnych szkół w dużych miastach. W sektorze edukacji publicznej instytucja prymusa związana jest wyłącznie z ambicjami rodziców. Żaden uczeń korzystający z doświadczeń, jakie niesie szkoła i wiedzy nabywanej od rówieśników, nie chce być prymusem. No bo właściwie po co mu to? Ci zaś, którzy mają ambitnych rodziców, dzielą się na dwie kategorie – takich, którzy swoje wyniki zawdzięczają wydreptywaniu przez mamę ścieżek do pokoju nauczycielskiego – wtedy ich prymusostwo jest bardzo wątpliwe – i takich, którzy żyją w ciągłym strachu przed rodzicami i uczą się jak szaleni, rezygnując przy tym z kontaktów z rówieśnikami, bo nie mają na nie czasu. Ci drudzy, choć mają zadatki na prawdziwych prymusów, nie są nimi, bo tak naprawdę nikt ich wysiłków nie traktuje poważnie. Powód jest łatwy do odgadnięcia – nikt nie traktuje poważnie szkoły.
Rodzice marzą, by ich dzieci uczyły się dla przyjemności oraz z myślą o przyszłej karierze. Dzieciaki zaś mają stosunkowo niewielkie pojęcie o tym, czym jest kariera i jakie zasady rządzą w świecie ludzi zarabiających na życie wiedzą i pracą najemną. Dzieciaki wiedzą, że mają się uczyć, bo jeśli nie będą tego robiły, to źle skończą.
- Nie wiem, kto wymyślił tak idiotyczną argumentację – mówi Marek, uczeń pierwszej klasy liceum. – Wszyscy starsi koledzy, których znam, to kompletne nieuki i olewusy, a ich życie upływa wśród róż i szeleszczących banknotów. Jeden ma siłownię, inny firmę przewozową, jeszcze inny sklep. Nie uczyli się, bo i po co. Rodzice załatwiali im w szkole, co tam było trzeba, gdy jeden z drugim coś zawalili – i już. Przecież dobrze wiem, że nawet jeśli będę miał same szóstki, to nie zagwarantuje mi to żadnej przyszłości. Mogę się dostać na studia, ale o studiach wszyscy myślą tylko dlatego, że chcą uniknąć wojska. A nawet jeśli się na nie dostanę i będę dobrym studentem, to co? Ile będę się musiał dorabiać i zginać kark, żeby żyć na jakimś poziomie?
Problem prymusa jest jednym z wielu aspektów zjawiska, które można by nazwać nieprzystosowaniem szkoły do wymogów życia. Młody człowiek wkuwający na pamięć wiersze Mickiewicza robi to niestety w stanie kompletnej bezmyślności. W wypadku osób wieku kilkunastu lat trudno mówić o zachwycie nad poezją romantyczną i językiem sprzed 150 lat. Ucząc się tych wierszy i czytając wielkie dramaty z okresu romantyzmu, nie sposób nie zadać sobie pytania (i pewnie wielu uczniów je sobie zadawało) dlaczego żaden teatr nie wystawia wspomnianych dramatów, skoro są tak wybitne, a wystawia dramaty Szekspira, które też podobno są niezłe? Nie ma sensownej odpowiedzi na takie pytanie. Potencjalny młodzieniec, którego tu opisujemy, wyjedzie kiedyś za granicę – załóżmy że nie do pracy na zmywaku, ale na obóz językowy lub na studia – a tam może nie koledzy czy koleżanki, ale prowadzący zapyta go o wybitne dzieła literatury jego ojczystego kraju oraz o jakieś ich przekłady. No i co? Co odpowiedzieć? Zadeklamować Wielką Improwizację po angielsku? Kto to pojmie?
- Bycie prymusem ma sens wtedy, kiedy masz dobrze ustawionych starych – mówi Rafał, uczeń liceum. – Wtedy wiesz, po co się uczysz, bo starzy ci wszystko załatwią. Jeśli jesteś sam jak palec i wszyscy mają cię w nosie, lepiej poszukaj sobie kolegów, którzy mają pojęcie o życiu i wiedzą, gdzie można zarobić parę groszy. Lepiej nie wygłupiać się z tym zakuwaniem.
Co na to nauczyciele?
Nauczyciele mają przećwiczone wszystkie schematy relacji między nimi a uczniami i nic nie jest ich w stanie zaskoczyć. Prymusi są dziś anachronizmem nielubianym także przez nich. Człowiek, który za jedyny cel obrał sobie opanowanie materiału zawartego w programie i oczekuje, że będą go za to chwalić, daje dowód mizernej inteligencji. Nauczyciel nie może go dziś nawet postawić za wzór do naśladowania, jak to było kiedyś. Dawniej z Ananiasza śmiano się po kątach i szydzono zeń w gronie koleżeńskim. Dziś wykpiono by go jawnie i otwarcie nazwano frajerem.
Czasy, kiedy młody człowiek będzie uczył się sam dla siebie i nie będzie oglądał się na rodziców i ich zachcianki, na pewno kiedyś nadejdą. Wtedy to Ananiasz będzie rozgrywającym, a wszyscy będą go słuchali, bo to on ma rację. Będzie tak, na pewno – jeszcze tylko kilka reform systemu edukacyjnego i nikt nie będzie już bezkarnie kpił z ambicji chłopców z przylizanymi włosami, a oni w nagrodę za swój trud i wieloletni wysiłek będą mieli zapewnione dobre zarobki w najlepszych firmach. Trzeba tylko w to uwierzyć.”
Zaraz napiszę co mnie w tym artykule zdenerwowało…
Wkurzony Kouichi(lepiej mu nie wchodzic w drogę:))))